Przyjaciel mój – słabość
Jest mądra, zaangażowana, konsekwentna i przedsiębiorcza, potrafi zapalić innych do pracy, zbudować zespół i ciągle się rozwijać szukając nowych wyzwań – ale na twarzy rysuje się smutek, bo nie do końca wie kim sama jest – lider, który widzi wiele u innych, wyczuwa otoczenie, potrafi kreślić długofalowe strategie, siedzi skulony na fotelu i zadaje sobie pytanie QUO VADIS? Nie widzi siebie w tym wszystkim, nie do końca wie kim jest….
Jest osobą odpowiedzialną ponad 1000 osób w firmie, rzeczowy i kompetentny, otrzymał stanowisko ze względu na swoje osiągnięcia, wiedzę i umiejętności, potrafi wiele, jeszcze więcej myśli i analizuje. Treści MBA czy rozpraw doktorskich to chleb powszedni. Z jakiegoś jednak powodu, przy bliższym poznaniu, najpierw wyczuwa się, a później już mówimy o wątpliwościach o tym, kim się staje w obliczu wyzwań rzeczony lider. Czy taką osobą chce być, czy też taką osobą powinien być – bo stanowisko, bo oczekiwania, bo otoczenie, bo …
Żadna z tych postaci nie jest prawdziwa, żadna też nie jest zmyślona – to pewien rys, obraz, który zrodził mi się ostatnio w głowie, kiedy podczas tzw. Matchingu (spotkania, w tym przypadku online, z potencjalnym zleceniodawcą) zostałam wrzucona w ogień pytań behawioralnych z obszaru mojej pracy zawodowej – roli konsultanta, trenera i coacha – pytaniowa wirówka trwała 60 minut i jak to w przypadku rozmowy z Brytyjczykami, została zakończona miło, kulturalnie i przyjemnie (za cholerę nie mam pojęcia jak wypadłam, mimo, że się o to spytałam 😉 ). Pośród wielu pytań padło jedno, które świdruje mi umysł już jakiś czas – Jak Ty/Twoja osobowość wpływa na Twoją pracę z ludźmi? Ile wiesz o sobie, o swoich ograniczeniach, o swoich zasobach i o ich konotacji z Twoją pracą?
Nauczona doświadczeniem w pracy z Brytyjczykami mogłam domyślać się, że pytanie o superwizję i ustawiczne kształcenie padnie, ale ta konkretna forma pytania made me think jak to mawiają moi angielscy rozmówcy. Na szczęście dla mnie, w tym konkretnym spotkaniu, byłam przygotowana do odpowiedzi – zdobywam permanentnie świadomość na temat swojej pracy testując się na różne sposoby – tak psychometrycznie (FRIS oczywiście na pierwszym miejscu, ale i DISC i Hogan i Gallup są również moimi kolegami), zdobywając informację zwrotną na temat mojej pracy (w sposób ustawiczny od moich klientów), jak również, a czasem, przede wszystkim będąc w procesie superwizji, tak grupowej, jak i indywidualnej. Sądzę, że potrafiłam szczerze odpowiedzieć na zadane mi pytanie, wkładając najpierw ego do kieszeni, a później poddając również analizie moje plusy ujemne ;), bo jak każdy posiadam ich całe mnóstwo.
Ze spotkania wyszłam cało i zdrowo, na wyniki – decyzje moich interlokutorów czekam, zapewne pojawi się na dniach. Dzisiaj jednak wiem, że niezależnie od ich decyzji – ja już wygrałam. Wygrałam ogromny proces myślowy i wgląd, wygrałam przestrzeń do przemyśleń i postanowienia do kolejnych działań i korekty zachowań i już cieszę się na nadchodzące możliwości zastosowania w życiu tychże.
Jednak tak naprawdę w tym wszystkim nie chodziło o mnie, tylko o klientów, z którymi mam przyjemność współpracować i ich obserwować. Wiem, że zupełnie świadomie i z premedytacją nadal zamęczać będę liderów, szefów firm, menadżerów, coachów i trenerów, pytaniami z obszaru świadomości samego siebie, odważnie wchodząc w obszary niemocy i tzw. Force field, czyli identyfikując intensywniej przeszkody, szczególnie te wewnętrzne. Niejednokrotnie przekonałam się już, że na drodze do realizacji celu, marzenia czy drodze do sukcesu – nie świat, a my sami stajemy sobie w poprzek, generujemy kłody, produkujemy przeszkody. To nasze tzw. Słabe strony, które w dobie Yes, you can są często zamiatane pod dywan, bo look at the bright side of life, bo jesteś zwycięzcą, bo chcieć to móc. Żeby była jasność – jestem zdeklarowanym i niepoprawnym optymistą, dla którego szklanka cieszy się z przestrzeni, jaką daje jej obszar bez wody :P. Uwielbiam dr Martina Seligmana i podpisuję się pod badaniami profesora Philipa Zimbardo – tych dwóch panów i cała masa cudownych naukowców oscylujących wokół patrzenia w przyszłość i widzenia dobra – robią całą kupę dobrej roboty. Odnoszę jednak wrażenie, że zapominamy w XXI wieku, że możemy być słabi – dziękuję Brene Brown za jej odwagę do niedoskonałości, boimy się przyznać, że nie potrafimy udając, że jest inaczej.
A wystarczy tylko i aż przyjrzeć się swoim słabościom, które Carl G. Jung określił jako siłę wykorzystywaną w nadmiarze…, więc może warto czasem odpuścić, ego schować do kieszeni bardzo głęboko, na kołek odwiesić broń i przestać trzymać gardę. Może warto byłoby pozwolić sobie na błąd, na niedociągnięcie, na spontaniczne działanie, na podróż w nieznane. Pozwolić innym na zgłębianie sztuki popełniania błędów (Rafał Żak wkrótce wyjawi nam coś więcej na ten temat), na zdrowy balans pomiędzy potrafię a cóż, nie zawsze będzie idealnie.
Wracając do naszych bohaterów – ona zaczyna widzieć również siebie w całym systemie, prostuje plecy i otwiera się na błędy, na niedociągnięcia, na przyjacielski dialog ze swoim krytykiem wewnętrznym. On akceptuje, że nie zawsze musi być spięty i napięty, że może dać sobie przyzwolenie na wycofanie się z pierwszej linii poprzez zaufanie innym i budowanie silnego zespołu. Ona się uśmiecha, bo zaakceptowała, że ma prawo nie wiedzieć co przyniesie przyszłość, on jest silniejszy bo pozwala sobie na niedoskonałość. Ona stwierdziła, że nie wie i nigdy nie będzie wiedziała kim jest, bo tożsamość to proces – kim innym była wczoraj, kim innym będzie jutro – cieszy się z perspektywy stawania się lepszą wersją samej siebie każdego dnia. On stwierdził, że sam siebie zamęczył wyimaginowanymi oczekiwaniami, zauważył, że posiadanie słabości czyni go bardziej ludzkim i paradoksalnie buduje większy autorytet, że słuchanie innych, ich pomysłów i ich potrzeb – jest korzystne dla każdej ze stron. Tak mówią i czują się po procesie coachingowym, tak zmienia się ich percepcja po przygodzie w głąb siebie i poszukiwaniu siebie.
Ona i on zaakceptowali, że mają słabości – zdecydowali z którymi się rozprawiają, zdecydowali, które na chwilę obecną akceptują, zaprzyjaźnili się z nimi. Przestali udawać, że ich nie ma i denerwować się, kiedy ich doganiają. Zrobili z nich atut.
Z doświadczenia moich klientów i własnego, zauważyłam, że może to nie jest jedyna słuszna droga, ale nazwanie rzeczy po imieniu, zajrzenie do szafy z trupami, odsunięcie dywanu i pozamiatanie pod nim, może być przygodą, nie musi być walką. Taką przygodę przeżywam aktualnie z moim trenerem mentalnym i totalnie subiektywnie muszę przyznać – dobrze się bawię oglądając swoje słabości i uświadamiając sobie ich role w moim życiu.
A Ty kiedy ostatni raz włączyłeś tzw. Filtr Interpretacyjny i zadałeś obie pytanie po jakimś niepowodzeniu – czego mnie ta sytuacja nauczyła? Co w niej było dobrego? Przed czym mnie przestrzegła? Kiedy ostatni raz wyciągnąłeś wnioski na przyszłość (ale nie z serii – już nie będę występować publicznie, bo mi nie wyszło) – budujące i wzmacniające Ciebie? Kiedy ostatni raz pozwoliłeś sobie na niedociągnięcia i uśmiech z powodu popełnionego faux pas (czyli z uchybienia normom towarzyskim)? A może w Twoim przypadku powinnam spytać kiedy ostatni raz przyznałeś się głośno do błędu i przeprosiłeś? Kiedy ostatnio doszedłeś do wniosku, że łysina to znak, że jesteś dorosły, a siwe włosy to oznaka, że jesteś już mądrzejsza o całe mnóstwo doświadczeń?
Życzę cudownego dnia, pełnego obserwowania siebie, tygodnia zgłębiania sztuki popełniania błędów i wyciągania wniosków, miesiąca przyglądania się swoim słabościom i robienia, jak to Paweł Fortuna napisał – z cytryn lemoniady, roku otwartości na niedoskonałości, dekady cieszenia się życiem, życia bez warunkowania szczęścia.
Artykuł oczywiście do mnie trafił. Zdjęcie w punkt! Zastanawia mnie jak rozróżnić słabość, a obszar do poprawy? Czyli: jak zdefiniować słabość? Tą dobrą? 🙂